Nad strumykiem, przed promykiem,
słońca jasnego,dnia pogodnego,
co w trawie piszczy, owad zieleń niszczy,
mówią: leżymy, wysoko mierzymy,
ambicje miłosne, problemy znośne,
tu coś warczy, co sił im starczy,
uciec od tego zwierza, co zjeść ich zamierza,
pod drzewkiem, nowym miejscem,
liście parasolem, panny z oddali, za patrolem
mundur przyciąga,im blednieje odwaga,
praca męcząca i sroga
ich jednak długa droga,
takiej kariery,
nie interesuje,
za duże bariery,
bo my luzaki, wolne wieśniaki,
natrudzić się trzeba, cięźki kawałek chleba,oni coś do kurczaka, sosu i ziemniaka,
pare truskawek, oraz procentowy trunek,
wieśniaki coś miastowi,do pracy nie gotowi,
lecz do leniwego stylu życia, tyle jeszcze do przeżycia,
drobnych imać się robót, średni trud,
nie dopadnie ich głód, takich nie lubi naród,
patrzą jak na nieroba na przyszłego aktora,
co go teatr rolami nie zaskakuje, parę ról może uratuje,
znów plany snuje,jak tu lekką robotą zapracuje,
a tu ukochana, kwiatami oczarowana,
w kwiaciarni nie spracowana,
wolny czas skraca,
sprzedaż mała,tak stała i sobie dumała,
koło wstążek zachęcała, różnymi kwiatów kolorami,
targowała się cenami,
razem się na dumali,
lekko im na duchu, znów się śmiali,
a później zmartwieni, może los coś zmieni,
w życiu lenia, nikt nie docenia.
|